ks. Józef Słaby


Wśród mistrzowskiej elity
Wywiad z księdzem Józefem Słabym - Mistrzem Polski w roku 1994 w kategorii "A"


Postać księdza Józefa Słabego fascynuje polskich hodowców, zwłaszcza w ciągu kilku ostatnich lat. Tam, gdzie księdza bliżej znają, w woj. nowosądeckim i rzeszowskim, społeczność hodowców zdążyła już przyzwyczaić się do wizerunku duchownego a zarazem wybitnego hodowcy. W bardziej odległych regionach Polski krążą mniej lub bardziej rewelacyjne wersje, przeważnie dalekie od rzeczywistości, na temat podłoża błyskotliwych sukcesów księdza.
Zdobycie w 1994 roku tytułu Mistrza Polski w kategorii A oraz ósmego przodownika w skali ogólnopolskiej w kategorii B, stało się oficjalnym potwierdzeniem bardzo wysokiego poziomu osiągnięć lotowych. Spektakularne wkroczenie na sam szczyt, w warunkach rozpowszechnienia potomków szybkich "Janssenów" i innych sprinterskich szczepów, zaintrygowało do reszty środowiska hodowców. Musiał więc ksiądz dołożyć niemało starań by zachować "zimną krew" i znieść liczne odwiedziny ciekawskich, często z pełnymi portfelami...
Nadszedł też najwyższy czas pokazania czytelnikom sylwetki księdza - mistrzowskiego hodowcy gołębi pocztowych.
Jeszcze przed przybyciem na plebanię w Bystrej koło Gorlic było wiadomym, że w dużej mierze źródłem sukcesów lotowych proboszcza jest materiał hodowlany, którego pochodzenie nie mieści się w stereotypowych wyobrażeniach. Wywodzi się bowiem wprawdzie od hodowcy belgijskiego ale Polaka, stale mieszkającego w jednym z miast położonych we francuskojęzycznej części Belgii, a mianowicie w Chatelineau. Jeśli jeszcze ta wiadomość wydawałaby się zrozumiałą w świetle rozpowszechnonych informacji o Belgii, to zaraz nasuwa się: jakimi to słynnymi szczepami, w takim razie, dysponuje ten Polak? Otóż do dzisiaj chyba tego bliżej nikt nie wie, choć najważniejszy adresat pytania, nasz rodak Pan Stanisław Wójtowicz żyje i cieszy się dobrym zdrowiem.
Nawiasem warto wspomnieć, że w jednym z mitów rozchodzących się po Polsce głoszono, że Pan Stanisław Wójtowicz to dobiegający 90 lat były dobry hodowca belgijski polskiego pochodzenia, który powierzył księdzu Słabemu swój życiowy dorobek z zaleceniem rozpowszechniania wśród rodaków dobrych i przede wszystkim szybkich gołębi. Opowiadano o kasecie wideo, na której mozna zobaczyć rozczulający rytuał żegnania się z pupilami i całym dorobkiem życiowym...
Do zrealizowania zamiaru poznania prawdy, bliższego poznania osoby księdza Józefa i jego hodowlanego dorobku, doszło w dniu następnym po zakończeniu Zjazdu Delegatów PZHGP, tj. 24 kwietnia br. Autorowi towarzyszyli koledzy: Prezes Okręgu Rzeszów Augustyn Mazur oraz poznany za pośrednictwem Prezesa i Przewodniczącego Kolegium Sędziów PZHGP, kol. Andrzeja Kowalika - Jan Nowak - młody, interesujący hodowca, wchodzący szybko na drogę sukcesów nie tylko w Okręgu ale i w skali ogólnopolskiej. Mimo, że nie była to pierwsza wizyta Augustyna Mazura, z trudem odnaleźliśmy plebanię, położoną w ustronnym miejscu, między lesistymi wzgórzami. Wieczorny krajobraz tej okolicy mógłby być wspaniałym tematem do opisania naturalnego piękna podgórskiej wsi.
W momencie naszego przybycia trwał akurat treningowy oblot stada. W świeżym, rześkim powietrzu ptaki latały chętnie i tak długo, że przerwaliśmy ich obserwowanie. Mimo zapadającego powoli zmierzchu żaden ptak nie próbował lądować na drewnianym gołębniku. W tym czasie kury - po kilka przedstawicielek rzadkich ras takich jak: orphingtony, plymuthrocki czy minorki, udawały się już na spoczynek do pomieszczenia sąsiadującego z gołębnikiem. W głębi tegoż pomieszczenia można było zauważyć klateczki z przepiórkami a przy drugiej ścianie - klatki z królikami kilku ras. Na podwórku kręciły się jeszcze pawie różnobarwne i kaczki nie tylko domowe ale i autentyczne dzikie kaczki krzyżówki przyniesione przez myśliwego jako osierocone pisklęta.
- Nie próbują odlecieć? - padło pytanie zaintrygowanego gościa.
- Niektóre odlatują ale większość na razie wraca - usłyszeliśmy w odpowiedzi. Dalsze dociekliwe pytania skłaniają Gospodarza do pierwszych zwierzeń. "Przyrodę lubiłem już od wczesnej młodości. Mam to po ojcu" - mówi ksiądz Józef Słaby.
"Najważniejsze są jednak gołębie pocztowe - dodaje po chwili. To moja pasja od młodzieńczych lat. Nie mogłem jej poświęcić wiele uwagi podczas zdobywania wiedzy w Seminarium. Dzisiaj jeśli mam wolną chwilę, to odpoczywam przy gołębiach".
- Jak parafianie traktują zamiłowanie Księdza? - pada następne pytanie.
- W każdym razie, kiedy przyszedłem na parafię nikt nie słyszał o takim sporcie. Może jeśli chowałbym białe szczury to by mniej się dziwili. Ksiądz i gołębie? - jak pogodzić jedno z drugim? Ludzie nie byli na coś takiego przygotowani.
- Sądzę, że nie jest to tylko pogląd społeczności wielu polskich wsi. W Polsce zbyt mały jest zasięg tradycyjnego szacunku społeczeństwa do gołębi pocztowych i ich hodowców. Zupełnie inaczej traktuą tę dziedzinę ludzkich działan społeczenstwa zachodnioeuropejskie.
- Tak. Mogą o tym świadczyć moje własne obserwacje dokonane w krajach zachodu Europy, zwłaszcza w Belgii i w Niemczech. Na przykład byłem na wystawie w Charleroi. Nagrody rozdawano tam w bardzo uroczystej oprawie, przeżywanej z udziałem znacznej części mieszkańców. Rozdawał minister finansów w towarzystwie drugiego ministra. Potem minister usiadł między hodowcami, popijał kawę czy nawet czystą wodę (woda jest tam ceniona), rozmawiał serdecznie. W Niemczech podczas podobnych uroczystości, obecni zwracają się do takiego dostojnika bardzo bezpośrednio, przez "Ty". Kilka razy w ciągu dnia pokazywano tę wystawę w dzienniku telewizyjnym.
- Kiedy Ksiądz wstąpił do naszego Związku?
- Należałem już dwa lata przed wstąpieniem do Seminarium, od 17 roku życia. Później była przerwa na studia, czasu nie starczało. Najstarszy brat zbudował dom i też postawił gołębnik z prawdziwego zdarzenia. Zaczęliśmy lotować w Nowym Sączu. Brat długo interesował się gołębiami. Już nie żyje. Zmarł w wieku 61 lat... Pierwsze więc kroki były u niego. Lotowaliśmy razem. On woził ptaki na loty do Nowego Sącza. Będąc w Seminarium stale dowiadywałem się o wyniki. Dominowali wówczas tacy wybitni hodowcy jak Pałac, Dziedzic. Tak właściwie zacząłem z gołębiami już jako ksiądz, na pierwszej placówce, gdzie nie było żadnej możliwości lotowania. Początki hodowli przypadają na lata 1968/69.
- Czy próbował Ksiadz powiązać hodowlę z pracą duszpasterską?
- Ja w pewnym sensie hodowlę gołębi pocztowych uważam za środek do celu. Ogólnie mogę powiedzieć, że gołębie bardzo często pomagały mi w realizowaniu zadań duszpasterskich. Na przykład byłem w bardzo dużej parafii z sześcioma punktami katechetycznymi. Tak, że w tygodniu nie było wolnego dnia, tylko nauczanie. Sporo starszych chłopaków nie przychodziło na religię we wtorki i piątki. Okazało się, że odwiedzają oni targ gołębi. Kiedyś zażartowałem na zajęciach: powiedzcie tym chłopakom, że gdyby wiedzieli jakie ja chowam gołębie, to dopiero wtedy mogliby zainteresować się gołębiami: pocztowymi, z obrączkami, które wracają z dalekich lotów.
Na jedną z następnych lekcji religii przyszły takie draby, których pierwszy raz widzę na oczy. Pytam: co wyście za jedni? Nie znam takich. A jeden taki typowy chuligan z siódmej klasy mówi: a bo my nie chodzili na religię, ale już będziemy chodzić. Ale mamy do księdza taką jedną sprawę. My chcieli widzieć gołębie księdza. Jak będziemy mogli oglądać gołębie to będziemy często chodzić. Było to coś w rodzaju szantażu. Gołębie stały się jednak jednym ze środków do celu. Na tej parafii pracowałem pięć lat. Dzięki gołębiom poznałem lepiej wielu ludzi. Większość takich drabów o jakich wspomniałem przykładowo, a o których mówiono, że nic z nich nie będzie, ukończyło szkoły, przeważnie górnicze. Często bywa tak, że przyjeżdżają ze Śląska w odwiedziny do rodzin, najpierw odwiedzają mnie.
Przeniesiony do następnej parafii znalazłem się w Myślenicach, skupających wielu dobrych hodowców, których miałem możność dobrze poznać. Bardzo miło wspominam te czasy. Było tam wielu pasjonatów, takich jak na przykład Tomasz Osiński, Boryczko, Domanusowie. Potem zostałem powiadomiony, że będę zastępcą proboszcza w Mikuszowicach koło Bochni. W tym czasie, w latach 1979 i 1980 sprowadziłem po raz pierwszy gołębie od kolegi Stanisława Wójtowicza z Chatelineau.
- Z niemałą ciekawością zadaję pytanie na temat Stanisława Wójtowicza. Słyszałem, że jest w bardzo podeszłym wieku, niezdolny do kontynuowania hodowli. Przekazał ponoć Ksiedzu, za stosunkowo niską cenę, cały swój dorobek hodowlany, z myślą o rozprowadzeniu znacznej części tych gołębi wśród polskich hodowców.
- Pan Stanisław Wójtowicz jest energicznym mężczyzną w wieku 67 lat (ur. w 1928 roku), w dobrym zdrowiu i praktycznie hodowli nie przerwał. Chciałbym do tego jeszcze wrócić. Ze spotkania, po którym przekazał mi całe swoje stado jest film wideo. Oprócz Pana Wójtowicza są na tym filmie jego przyjaciele - hodowcy, ich gołębniki i gołębie oraz uroczyste spotkanie na wystawie.
- Zanim zajmiemy się tym tematem, prosiłbym o bliższe skomentowanie sprawy przerwania hodowli przez kolegę Wójtowicza, po przekazaniu Księdzu jego wszystkich ptaków.
- Przerwa? W ogóle nie było przerwy! Wybrał się wprawdzie do Polski na pół roku. Nawet zastanawiał się nad ostatecznym powrotem do Polski. Był jednak tylko dwa tygodnie. Oświadczył, że musi wracać do domu. Tam musi mieć gołębie! Już w dniu przyjazdu do Belgii poszedł do swoich przyjaciół: do Turka, do Büreau i wydobył od nich gołębie swego pochodzenia, przeznaczone u nich do celów hodowlanych.
- Daj mi tego - powiada, i tego i jeszcze tego. Przyjaciele nie mieli wyboru, bo przecież stale serdecznie ich wspomagał. Potomkami tych gołębi już w następnym roku, w najbliższym sezonie lotowym "zrobił" trzecie miejsce w Prowincji.
- No tak, młódkami jest szansa, bo wszyscy w pewnym sensie zaczynają od początku.
- Tu nie chodzi o loty młódków! Młódkami zdobył ten wynik w lotach gołębi dorosłych!
- To niesamowite! Młódkami, które wylęgły się w miesiącach zimowych?
- Tak. Znowu wziął sporo ptaków z linii tych ciemnych i niebieskich, czyli z linii "Asa Pigeon" (gołębia asa). "As Pigeon" zwyciężył z 570 km w skali całej Belgii w konkurencji 18000 gołębi na gołębniku przyjaciela Wójtowicza - Octava Lenae. Rodziców asa wychował sam Wójtowicz, podobnie jak samego "Asa Pigeon". Dał go Octavowi Leane. Kiedy odwiedziłem tego hodowcę, zapytał on mnie jakie młode by mi pasowały. Poprosiłem o "coś" z linii "Asa Pigeon". Otrzymałem 12 gołębi, między nimi brata asa, niebieskiego pstrego z szymlowanymi przejaśnieniami na lotkach. Mój najlepszy ptak w 1994 roku w kategorii B jest jego synem. Samego asa nie miałem, natomiast miałem jego rodziców od Wójtowicza. Były to bardzo charakterystyczne gołębie. Dominowały tam zdecydowanie jaskrawe, bardzo intenswne, czerwone oczy. Zdarzały się też oczy szkliste, także intensywne.
- Jest późna pora, nie zdążymy wszystkiego omówić. Może obejrzenie filmu wideo ułatwi poznanie interesujących szczegółów?
Ksiądz włącza wideo. Na taśmie naprzód film z pierwszej uroczystości poświęcenia Sztandaru Związku, migawki z wystawy i wręczania nagród, wreszcie z odwiedzin u hodowców. Naprzód u Octava Lenae, którego Stanisław Wójtowicz określa jako swego najlepszego przyjaciela i kolegę z miejsca dawnej pracy. "W 1985 roku wziął on ode mnie gołębie i gołąb po nich jest mistrzem Belgii w szybkości. A tego roku on nie posłał rezultatów do federacji głównej, bo gdy się pośle, to oni wtedy żądają, żeby im dawać takie bony, rozumiecie wy, i sprzedają oni to... Dla amatorów tak małych jak my, to dla nas za drogo kosztuje" - mówi mocnym głosem i w swoistym stylu Pan stanisław.
Zachowanie Stanisława Wójtowicza nacechowane spokojem, prostotą dobrze doświadczonego człowieka oraz zdecydowaniem, robi na oglądających film duże wrażenie. Dominuje odczucie solidności i zasłużonej pewności siebie ze strony mówiącego. Dzięki swemu talentowi, nasz rodak wrósł w specyficzne środowisko hodowców kraju - kolebki wspólczesnego gołębia pocztowego. Pojął do głębi prawa rządzące grą i zwycięstwem w umiłowanej dziedzinie. To co robi zapewnia mu przede wszystkim własną satysfakcję. Pozbawiony wybujałych ambicji, zadowala się granicami osiągnięć, które nakreślił mu zdrowy rozsądek.
- Chwila konwersacji w języku francuskim i Pan Stanisław tłumaczy informacje o zdobytych pucharach. "To jest właśnie ten puchar za zwycięstwo w skali całej Federacji, za "Asa Pigeon Belgique" - wyjaśnia po wypowiedzi Octava Leanae. Tenże as jest jako pierwszy oglądany po wejściu do gołębnika. Po krótkiej "walce", w której ptak usiłuje dziobem pokonać rękę hodowcy, widać go w zbliżeniu. Jest to okazały niebieski pstry samczyk, z gładkimi woskówkami sporych rozmiarów. Oprócz białych piór w skrzydłach widac szpakowate przejaśnienia na pozostałych lotkach. Wokół "kręci się" spokojnie sporo ptaków czerwonych i płowych. "To z mojej sorty" - odzywa się Pan Stanisław. Za chwilę bierze do ręki niebieską nakrapianą samiczkę. "Tę samiczkę mój przyjaciel dostał ode mnie w 1985 roku. Zrobiła mu 38 nagród, 40 razy ją włożył. I wszystkie młode co od niej pochodzą - wszystko ładnie chodzi. Dlatego więcej już nią nie grał. A tu ma też moje gołębie. Dostał dwie obce samice i złączył z moimi samicami. On już nie liczy, że to są... moje, tylko, wiecie Wy, no... A tu widać rezultaty: 1, 3, 4 tu znów włożył 15 i zdobył: 1, 2, 3, 6, 9, 11, no wiecej już nie ma, a tutaj: 7, 8, 9 w starych a w rocznych 1, 3, 4, 15. Młodych włożył 86 i zdobył 44 nagrody i 5 pierwszych miejsc. To są naprawdę szybkie gołebie, nie są, rozumiecie wy, kury i wróble, tylko gołębie, które potrafią latać", komentuje swoiście Pan Stanisław.
Teraz goście znajdują się w gołębniku następnego z grona przyjaciół - Pana Roberta Büreau, z wyglądu znacznie starszego od Pana Stanisława. Okazuje się, że jest o 6 lat młodszy od swego polskiego przyjaciela. Ma sporo gołębi od niejakiego Marka Roosensa, hodowcy bardzo tutaj cenionego. "10 sztuk ode mnie tutaj ma" odpowiada pan Stanisław na pytanie księdza. Po krótkiej wymianie zdań w języku francuskim, gospodarz kiwa z uznaniem głową pod adresem rozmówcy.
Ksiądz Słaby: "Trzeba powiedzieć, że gdziekolwiek byliśmy na gołębnikach, każdy się chlubi tym, że od Pana Wójtowicza ma gołębie. W skromności swojej nie chce się do tego przyznawać, że jest takim znawcą, że go tu nikt nie pokonał."
Gospodarz przekazuje księdzu dwa dorodne młódki. "To są gołębie długodystansowe, wywodzą się od Marka Roosensa" stwierdza. Uznanie gości budzi 19 letni weteran lotowy, również wybitny gołąb hodowlany.
Ksiądz Słaby zadaje gospodarzowi pytanie, które określa jako niedyskretne ale bardzo prosi o odpowiedź: "Proszę powiedzieć jak wy tu oceniacie pana Wójtowicza?". Pan Stanisław próbuje wykręcić się, nie chce przetłumaczyć tego pytania: "Dla mnie jest to troszeczkę kłopotliwe coś takiego powiedzieć, bo ja muszę sam tłumaczyć". Za chwilę jednak przeważa autorytet księdza: "Ale to się ksiądz pyta, dlatego się zapytam" dodaje po chwili. Ponieważ goście zbyt mało zrozumieli po francusku, zmuszony jest w końcu przetłumaczyć. "On mówi tak: że oni mnie tutaj liczą jako jestem najlepszy, nawet w w Okręgu w tych dwóch tutaj pierwszych hodowców, w Okręgu Charleroi, że jestem bardzo dobry, tak mówi".
Ksiądz Słaby: "Pan Robert Büreau swoim zachowaniem już daje odpowiedź jakim mistrzem jest tutaj pan Wójtowicz. Mają szacunek... wszyscy hodowcy, taka jest prawda. Gdziekolwiek jesteśmy... wszyscy tak jakby na baczność stali, bo to jest jeden z największych w tym rejonie hodowców..." Przepraszam - wtrąca zainteresowany, "nie największy, że mam dużo gołębi bo nie mam dużo gołębi, tylko że się równam z dużymi!" Ksiądz wyjaśnia, że miał na myśli hodowców wielkiej miary. Konkurują skutecznie z hodowcami, którzy utrzymują na przykład po 500 gołębi i wkładają bardzo dużo, zaś pan Stanisław wysyła około 20 spośród posiadanych 40.
"I to nie zawsze, bo są niedziele, że wkładałem tylko 8 czy 9 gołębi. Ksiądz sam widział: włożyłem 6, zrobiłem 5 a drugi raz włożyłem 5 i było 5"
"Pan Wójtowicz w swej skromności nie dba o rozgłos a ja bym powiedział, że jego rola w tym terenie w rozgrywaniu lotów nic nie jest mniejsza niż Janssenów, czy Desmeta czy Lekbara. Jest znawcą, nie przez to że potrafi rękami czy tam powoływać się na jakieś wielkie szkoły... tylko wynikami!" To opinia księdza. Potem jeszcze wizyta u pana Turka - już Belga ale polskiego pochodzenia, bardzo dobrego hodowcy, wykonującego obliczenia z lotów i wreszcie u samego Stanisława Wójtowicza. Po kolacji złożonej m.in. z małży, gospodarz spełnia prośbę filmującego i mówi o sobie: "Przyjechałem do Belgii w 1947 roku z Niemiec (był tam na robotach). Jakiem się ożenił, to od 1950 roku wziąłem się za hodowlę gołębi. I od tego czasu miałem szczęście w życiu, że zawsze wpadałem na dobre gołębie to i dobrze grałem. Byłem kilka razy w życiu mistrzem. A w jednym roku to byłem mistrzem, jak tu się mało trafia, we wszystkich kategoriach. To było w 1986 roku. W 1987 byłem wicemistrzem a znowu w tamtym roku byłem coś trzeci. A tego roku, jakeście widzieli, macie rezultaty, jestem w czołówce jednak, chociaż nie wkładałem na każdą niedzielę".
Ksiądz Słaby: "Według mojej oceny wasza walka o mistrzostwo jest niesprawiedliwa bo chodzi o to kto najwięcej zdobędzie konkursów, kto najwięcej będzie miał zwycięskich lotów a nie jest ograniczona ilość wkładanych gołębi". "Tu się zgadzam z wami" mówi nieskromnie nasz niezwykły rodak. Kamera filmująca kieruje się na segment gniazdowy w którym przebywa najbardziej ceniony ptak. Jest to okazały, ciemny samiec o mocnej, wydłużonej sylwetce, dużej głowie i sporych woskówkach. "To jest chyba najlepszy pana ptak. Z dokumentacji wynika, że w jednym roku zdobył 38 nagród" mówił główny gość z Polski.
"Tak 38 razy, tylko że był dublowany bo wtedy był roczny. On był włożony 21 może 22 a może tylko 20 razy, nie powiem dokładnie. Ale co niedzielę był. I na drugi rok go włożyłem na produkcję, więcej go nie dawałem na loty." "Właściwie to na nim oparł pan gołębnik?" - pada intrygujące pytanie. "Tak. To wszystko, te ciemne i te karpiate, to są po nim. A wtenczas jak grałem "onego" i jego siostrę i jego brata, to tymi trzema zrobiłem 107 nagród w jednym roku. I wtenczas by ksiądz tu do mnie przyszedł i by chciał kupić, to bym go za nowe auto nie dał. To jest fakt. Bo to była moja, rozumiecie wy, uciecha i ... jak to się mówi, że byłem z niego dumny. Dumny byłem z tego gołąbka!" "Może to jeden z najlepszych gołębi w świecie?" - znów pada mocne pytanie. "Na świecie to nie mówię, bo możliwe, że w Belgii też się trafiają takie jak on. Ale to możecie powiedzieć, że to jest naprawdę dobry atleta!"
"Panie Stanisławie, ma Pan tu samiczkę, która wygrała wspaniały puchar. Prawie wielkości połowy chłopa. Czy to może jest córka tego?" To znów pytanie księdza Słabego. "Ta jest z innej sorty. Ona była 15 razy jako młódek i zrobiła mi 14 razy. Miałaby 15/15 ale raz na dachu straciła przeszło dwie minuty i wtedy już nie weszła. Ona też nie gra, bo dałem ją na produkcję. Te cztery tutaj to są od niej. Możecie we wyniku zobaczyć, to przeważnie z tych czterech mam trzy. A już zrobiły wszystkie cztery w jedną niedzielę. Dobra jest do produkcji."
"Będziecie się troszkę przykrzyć za tymi gołąbkami, bo się pan zdecydował zlikwidować hodowlę" - mówi ksiadz z miną wyrażającą coś w rodzaju zrozumianego nagle współczucia. Gospodarz odpowiada uspokajająco: "Ale z jakiego powodu?! Bo ja się robię starszy, do tego czasu byłem związany przy gołębiach. Chciałem skorzystać troszkę z mojej renty. Możliwe, że długo już nie będę na tym świecie. Chciałem zwiedzić troszkę, użyć troszkę... Nie będę sierotą. Mam przecież. Syn mój ma, Büreau ma, Octav ma, wszystko moją sortę, u Turka są. Gdy będę potrzebował to idę i za rok czasu mogę tak samo grać jakiem grał. Przecież syn wam mówił. Ma samczyka karpiatego, włożył 8 razy - 8 wyników zrobił."
"Panie Stanisławie, pan nam założył taką taryfę ulgową na te gołąbki, ale proszę powiedzieć, ile na przykład kupiec z Niemiec musiałby dać, żeby tę samiczkę mógł kupić razem z pucharem?"
St. Wójtowicz: To dobrze, że was znam od lat. W którym roku byliście tutaj? W 1980. A ja przedtem byłem w Polsce w 1978. ja wolałem, rozumiecie, żeby te gołąbki poszły do was, do Polski, bo polskie gołębie nie są dość szybkie a moje są bardzo szybkie. Na chleb mi forsa niepotrzebna, bo mam dość. To z tego powodu Wam napisałem: jak chcecie to możecie przyjechać po te gołąbki. I to ja Wam taką cenę koleżeńską, bo te gołębie to są "wort złota" a nie te "pore tysięcy coście mi za nie dali".
Ksiądz Józef Słaby: Nie odpowiedział pan na pytanie: ile musiałby zapłacić za taką championkę, w gotówce, jakiś nieznajomy, tu w tym rejonie, nie akurat u pana ale przypuśćmy u Roosensa?
St. Wójtowicz: Słuchajcie. Ona nigdy nie była do sprzedania. Ten ciemny też nie. To dobrze, że tak mi przyszło na myśl, że tego roku "pozbędę te gołębie", dam wam, żebyście wy w Polsce rozmnożyli... Po drugie wiecie, jakem grał, to ani za auto nowe bym wam nie dał te dwa gołąbki... no...
Pan Stanisław wyjaśnia bliżej tę kwestię w innym miejscu: Ja jakbym chciał tutaj, na miejscu sprzedać to bym był, rozumiecie wy, 6 - 7 razy więcej wziął... To nie tylko dla was ale i dla rodaków. Znaczy są wasze, boście za nie zapłacili ale żebyście je rozmnożyli, żeby rodacy mieli dobre gołębie.
Ksiądz Józef Słaby: Ja myślę, że one nie pójdą w jakieś takie ręce, które nie byłyby tego warte...
St. Wójtowicz: Co jest, rozumiecie wy, żebyście tym gołąbkom krzywdy nie robili. Bo to są moje dzieci. Rano jak wstanę, idę do gołębnika. Jak wyczyszczę, oprzątnę, dopiero kawę piję... żebyście rozmnożyli w Polsce. Tak, to będzie kiedyś w Polsce pamiątka po Wójtowiczu... Ta samiczka co jest na pucharze jej numer... była najlepsza na 5 federacji, pierwsze miejsce zdobyła: 43459 z 1986 roku...Wy byście z nim złączyli... Puszczam go do 5-6 samic. 6 samic "depta" i te wszystkie karpiate to są po nim! Po nim ciągnę na rok 30 młódków.
Ks. Józef Słaby: On ma 11 lotek!
St. Wójtowicz: Tak. Po jednej stronie... Każdy, kto go zobaczy, powie: to jest naprawdę piękny gołąb. A ten tutaj. Zrobił 28, tylko że ja przestałem grać 15 lipca. (z ewidencji wynika, że Stanisław Wójtowicz zdobył do tego czasu ponad 300 nagród - przyp. autora)
Ks. Józef Słaby: Znaczy, że jeszcze można było wkładać?
St. Wójtowicz: Przeszło 2 miesiące. A ten 63328 to mi za cały rok zdobył 24 nagrody, dwa razy nawalił, na początku i w tę niedzielę. U mnie jak gołąb nawali 3-4 razy, to główka leci precz!
A tu patrzcie, ta samica. Piórka aż całe białe od pudru. Znaczy, że zdrowa.
Ks. J. Słaby: Niezwykle zdrowe gołębie, aż tryskają zdrowiem każdy. Umięśnione!
St. Wójtowicz: Patrzcie jakie u mnie gołębie spokojne. Mnie się gołąb nie boi. A... grzeczny jesteś, grzeczny... Jak do którego pójdę, każdy się ze mną bije. Pan Wójtowicz zbliża rękę do kolejnych samczyków broniących zawzięcie gniazd. Ptaki chwytają go mocno dziobami za rękę, tarmoszą, usiłują nie tylko wyrzucić rękę z segmentu gniazdowego ale i wskakują na wyciągniętą rękę i zawzięcie ją atakują - Nie bój się ty mnie. Boisz się mnie? Nie bój się ty mnie - przemawia pan Stanisław do swoich ulubieńców... A tutaj ten co grał na dalekie dystanse - zwraca się do gości. Ten jest dobry ale i ten jest niezły, bo zdobył cztery pierwsze - wyjaśnia. - To jest brat tego siwego co u Octava był "as gołąb" na Belgię...
Oglądają wraz z księdzem Słabym córki ciemnego: 57557, 57553, dwie świetne lotniczki, które zdobyły w roku po około 20 nagród. Jedną z nich połączył z ojcem. Dwa samczyki z tego połaczenia spisują się doskonale w lotach.

(ciąg dalszy w miesiącu październiku)

źródło: "Hodowca" autor: Eugeniusz Szul